Patrzę na rozpostarte we krwi ramiona, ocierające się o surowe drzewo,
widzę pustkę w moim egoistycznym sercu.
Słucham umęczonego „pragnę” wyszeptanego w wielkim bólu,
słyszę moją obojętność i harmider nieuporządkowanych myśli.
Stoję przed wielkim cierpieniem miłości,
odwrócona tyłem w swoim zamknięciu.
Robię krok i oddalam się, idąc do przodu.
Schodzę z Golgoty w głąb mojej wolności.
Coraz wolniej. I wolniej. Jakby czekając na zawrócenie.
A czas płynie. Śmierć przynosi ulgę umęczonemu ciału,
które z miłości wkrótce powstanie.
Beze mnie.
Panie, w Twej miłości,
daj mi dotrzeć do pustego grobu, aby chociaż zatęsknić,
aby chociaż zapragnąć zobaczyć, usłyszeć lub poczuć.
I powstać z uśpienia, aby odnaleźć.
Wystarczy przecież zapragnąć, a Jesteś.